[Obin] Fwd: Kontakt ze strony obin.org dnia Wtorek, 28 Marzec, 2006 - 23:33

From: szczym <szczym_at_obin.org>
Date: Wed, 29 Mar 2006 20:51:37 +0200

---------- Forwarded message ----------
From: juszko_at_hotmail.com <juszko_at_hotmail.com>
Date: Mar 28, 2006 11:56 PM
Subject: Kontakt ze strony obin.org dnia Wtorek, 28 Marzec, 2006 - 23:33
To: obin_at_obin.org


Submitted on 28 marz. 2006 - 23:56
Submitted by anonymous user: [81.243.63.142]
Submitted values are:
Referer : http://www.obin.org/pl/about/kontakt?PHPSESSID=0a6d6e495d72891b09c0765bf3fbda14
Remote Host :
Remote IP : 81.243.63.142
Temat maila : Kontakt ze strony obin.org dnia Wtorek, 28 Marzec, 2006 - 23:33
Twój email : juszko_at_hotmail.com
User agent : Mozilla/4.0 (compatible; MSIE 6.0; Windows NT 5.1; SV1;
HbTools 4.7.2; InfoPath.1)
User name :
Wiadomość : Nazywam Sie Ania i chcialabym przedstawic historie mojego
brata , prosze przeczytajcie.
Bardzo mi przykro z powodu waszego przyjaciela , wierze jednak, ze on
bedzie przy was tak jak nasza sw. pamieci babcia byla przy moim
bracie.


Synku, wróciłeś!



 Przed Przemkiem jeszcze długa droga do zdrowia. Ale jego mama jest
pewna: teraz już wszystko będzie dobrze.
Fot. B. Maleszewska
Krystyna wszystko przelicza na weekendy. Zimowe buty - trzy weekendy,
materac przeciwodleżynowy - aż jedenaście! Wcześniej liczyła
mrugnięcia oczu, drgnienia małego palca prawej ręki. Dziś już nie
musi.




Od 8 sierpnia Krystyna dowiedziała się o ludzkim mózgu więcej niż
przez całe życie. Wie, co to embolizacja, klipsowanie albo
trepanopunkcja. Jest pewnie najlepszym fachowcem "od mózgu" na całym
swoim osiedlu w przygranicznych Krynkach, z których w sierpniu
przyjechała do Białegostoku - i została. Przygarnęła ją siostra męża,
Marysia. Nie narzeka, choć to przecież już prawie cztery miesiące. Ale
przecież Krystyna u niej tylko nocuje, bo mieszka... w szpitalu.
- Przychodzę koło 10 rano, wychodzę, gdy Przemek uśnie, więc około
9-10 wieczorem - wylicza. - Jestem z nim cały czas, tylko podczas
ćwiczeń wychodzę na korytarz. Nie mogę patrzeć, jak go boli.
Ale ćwiczenia są ważne. Krystyna wie, że bez rehabilitacji Przemek
nigdy nie wstanie z łóżka. Dlatego kupuje czas rehabilitantów w
weekendy, by w ćwiczeniach nie było nawet dnia przerwy.
- W pantoflach zimę przechodzę, ale weekendy mu kupię - zaklina się.
Nogi do góry i do dołu. Ręka do głowy i w bok - kilkanaście,
kilkadziesiąt razy. Boli. Na czole pojawiają się krople potu, oddech
jest coraz szybszy. Chłopak zagryza wargi. Z nogami jest trudniej,
gdyby nie rehabilitant, w ogóle by ich nie podniósł. Na szczęście
jedna ręka funkcjonuje prawie normalnie. Drugą unosi z trudem, silny
przykurcz nie pozwala na jej wyprostowanie.
- Ręce były dla niego wszystkim. Przecież on pracował nie tylko jako
fryzjer. Był też stylistą, wizażystą. Wszystko robił rękoma. A
teraz... - Krystyna odwraca głowę, bo przy ludziach nie płacze. -
Wszystkie jego marzenia szlag trafił!
8 sierpnia
Przemek właśnie wrócił do Białegostoku z urlopu w górach. Roześmiany,
pełen marzeń, już planował następny wyjazd. Opowiadał o górskich
wyprawach fryzjerkom z zakładu, w którym pracował. Po pracy został u
szefowej na grillu, wypił dwa piwa. Wieczorem znajomy odwiózł go pod
blok, w którym wynajmował mieszkanie.
- Do jutra! - krzyknął i wszedł do klatki.
14 minut później w białostockiej stacji pogotowia ratunkowego zadzwonił telefon.
- Jakiś człowiek leży na klatce schodowej. Chyba jest nieprzytomny.
Zanim nadeszła pomoc, Przemek obudził się. Lekarzowi w karetce
opowiedział coś o jakimś pubie, o uderzeniu w głowę. Czuć było od
niego alkohol. "Uraz głowy, zatrucie alkoholem" - zapisał lekarz w
rubryce "rozpoznanie".
- Nie było żadnego uderzenia ani żadnego pubu - zaklinają się ci, z
którymi Przemek spędził feralne popołudnie. Wieczorem 8 sierpnia
lekarze z białostockiej Kliniki Neurochirurgii nie mieli jednak o tym
pojęcia. Przyjęli Przemka na oddział sądząc, że stracił przytomność z
powodu wcześniejszego uderzenia w głowę. Byli o tym przekonani jeszcze
przez sześć kolejnych dni.
- Nikt z nami nie rozmawiał o tym, co się działo przed wypadkiem. A
przecież wystarczyło spytać, byliśmy w szpitalu codziennie - skarżą
się bliscy Przemka.
- Nie jesteśmy śledczymi, docierające do nas informacje były niejasne
- odpowiadają lekarze. Czas mijał. Przemek, mimo leków, czuł się
fatalnie.
- Strasznie boli mnie głowa - skarżył się. Coraz trudniej było z nim
rozmawiać. Zlecono kolejne badanie, ale właśnie nadszedł długi,
gorący, sierpniowy weekend. Diagnozowanie musiało poczekać. Po
weekendzie stan Przemka był tak zły, że lekarze przyspieszyli badania.
16 sierpnia
Tętniak mózgu - usłyszała Krystyna. Jeszcze nie wiedziała, co to jest,
a już musiała zgodzić się na operację. Powiedzieli jej tylko, że w
głowie jej syna wywiercą otwór, otworzą mu czaszkę i...
- Nic się nie dało zrobić. Tętniak pękł w trakcie operacji - tyle
dowiedziała się po kilkugodzinnym czekaniu na korytarzu. Kiedy znowu
zobaczyła Przemka, spał. Ale nie tym dobrym, uzdrawiającym snem. Był w
śpiączce, na lekach - żeby nie mógł się ruszyć, żeby nawet nie drgnął,
bo to powiększyłoby krwawienie w mózgu.
- Wierzyłam cały czas - Krystyna uśmiecha się. - Jak mogłabym wątpić w
to, że mój syn się obudzi? Przecież to rodzice umierają pierwsi, a nie
dzieci. To Przemek przyjdzie kiedyś na mój grób, nie ja na jego.
Byli przy jego łóżku codziennie, choć Przemek nie mrugał do nich
oczami, nie ściskał ręki. Matka, ciotka, młodsza siostra. Ojciec
został w domu, w Krynkach, by zająć się najmłodszym ośmiolatkiem i
choć trochę zarobić. I on, i Krystyna są bezrobotni, a Przemkowi
trzeba było przecież kupić pieluchy.
- Mój mały synek - głaskała 23-latka po głowie Krystyna.
Marta, cioteczna siostra, nauczyła się na pamięć "Neurochirurgii
klinicznej", podręcznika dla studentów medycyny. Cytowała całe
fragmenty o tętniakach mózgu i ich leczeniu, znała nawet numery stron.
Zaskakiwała lekarzy z całej Polski, do których jeździła na
konsultacje. Epikryza, czyli historia choroby, karta przebiegu
leczenia, spis podawanych leków, wykresy temperatur, dokumenty z
pogotowia, karty z kolejnych oddziałów - to wszystko woziła w
skórzanej teczce. Dotarła do najlepszych lekarzy w Polsce. Nie mieli
wątpliwości.
- Powiedzieli, że gdyby rozpoznano wcześniej tętniaka, Przemek byłby
dziś po operacji i miałby szanse na pełne wyzdrowienie. Zgodzili się
na operowanie go. Poczekajcie, aż jego stan się poprawi, i przywieźcie
go tutaj - słyszałam w wielu miejscach.
Więc czekanie. I małe radości: że zaczął mówić, że rozpoznawał
rodzinę, że ćwiczył w łóżku. To nic, że wciąż nie mógł wyprostować
jednej ręki, że wszystko go bolało. Byle dotrwał, byle lekarze
orzekli, że można go przewieźć do Warszawy. Jeszcze tylko trzy dni,
dwa, jeden...
8 września
Nikogo nie poznał, do nikogo się nie uśmiechnął. Kolejny wylew w mózgu.
Krystyna: - Lekarze próbowali zastosować inną metodę leczenia, ale nie
udało się. Musimy czekać - powtarzali jak zaklęcie. Nie chcieli z nami
rozmawiać, nie wyjaśniali, co się dzieje. A ja wciąż wierzyłam.
Wierzyli też inni: Marta, Monika - szefowa Przemka z zakładu
fryzjerskiego, jej mąż, który polubił młodego chłopaka. Rozsyłali
listy z prośbą o pomoc, szukali znajomych w mediach.
- Czy ktoś może go uratować? - pytali.
Nieruchomy, wychudzony Przemek, otoczony przezroczystymi rurkami,
coraz mniej przypominał człowieka, którego znali. No i jego włosy -
odrastały powoli po ogoleniu głowy na zero. Przemek, fryzjer, nigdy by
się nie zgodził na taką fryzurę.
- Good morning, how are you todey? - witała go codziennie Magda,
młodsza siostra. Przychodziła z książką do języka angielskiego i
uczyła milczącego brata słówek. - Bo po angielsku łatwiej się wymawia.
On to na pewno słyszy i rozumie - zapewniała lekarzy, rodziców,
siebie. Pielęgniarki na korytarzu komentowały:
- Z niego już nic nie będzie...
7 października
- Robimy embolizację, skurcz naczyń w mózgu ustąpił - stwierdzili
lekarze. Dla Krystyny embolizacja oznaczała jedno: szansę dla Przemka,
ale jednocześnie poważne zagrożenie. W czasie takiego zabiegu zawsze
może się stać coś złego. Zażądała konsultacji z krajowym konsultantem
neurochirurgii w Polsce, profesorem Ząbkiem. Jest szansa - usłyszała
od niego. Iznowu czekanie, na tym samym korytarzu, pod tymi samymi
drzwiami.
- Zabieg się udał, ale coś tam jeszcze jest, jakiś ropień chyba. Za
kilka dni trzeba będzie zrobić mu punkcję - ocenili neurochirurdzy
kilka godzin później.
11 października
Kolejna narkoza. Wszystko przebiegało zwyczajnie, nagle... cisza.
Serce przestało bić. Minuta, dwie, dziesięć. Dopiero po siedemnastu
minutach reanimacji serce zaczęło wybijać swój rytm. Słaby, ale równy.
- Lekarz, który wyszedł do mnie z sali operacyjnej, miał twarz w
kolorze swojego fartucha. I ledwo stał na nogach - wspomina Krystyna.
- Siedemnaście minut Przemka nie było. Ale wrócił. Do mnie. Do nas.
Tydzień później druga próba wykonania punkcji. Przed znieczuleniem
anastezjolog przyznał: - Boję się.
Krystyna: - Od tego momentu mogło być już tylko lepiej.
Przemek najpierw zaczął mrugać oczami, odpowiadając na pytania swoich
bliskich. Potem zginał mały palec prawej dłoni - nie dał rady zacisnąć
całej ręki, tylko ten palec. W końcu poruszył ustami.
- Przebijał się do nas z innego świata. Czułam to - zapewnia Krystyna.
Codziennie masowała mu twarz, mięśnie wokół ust. Czytała książki,
opowiadała, co się nowego wydarzyło. Siostry Magdy już nie było w
Białymstoku, wyjechała do Belgii do pracy. Ale Krystyna była
codziennie.
- Wracaj - powtarzała synowi.
"Kontrolna tomografia komputerowa głowy z 25 października wykazała
cofanie się zmian patologicznych w obrębie mózgowia" - zanotował
neurochirurg prowadzący Przemka w jego historii choroby.
1 listopada
- Mama jest w Krynkach - usłyszała Monika, szefowa Przemka, od chorego
chłopaka. Najpierw sama nie mogła uwierzyć. Bo Przemek mówił! Gdy
wróciła Krystyna, Monika wybiegła jej na spotkanie:
- A ja wiem, gdzie pani była.
- Gdzie?
- W Krynkach.
- A skąd wiesz?
- Od Przemka!
- Popatrzyła na mnie jak na jakąś niespełna rozumu - wspomina Monika.
- Myślałam, że zwariowała - śmieje się Krystyna. - A potem do pokoju
Przemka zbiegło się chyba z pół szpitala. "To cud!" - słychać było na
korytarzach. I to jaki! Zdarzył się przecież na Wszystkich Świętych!
7 listopada
Przemek trafia na oddział neurologii. Wreszcie bez rurek i
skomplikowanej aparatury. Bo nie ma już zagrożenia życia.
- To brzmi jak muzyka - uśmiecha się Krystyna. - Mój syn wrócił! Jest
z nami, przynajmniej po kilka godzin dziennie. Bo potem znów zapada
się w jakąś inną rzeczywistość.
Przemek próbuje siadać, ćwiczy. Raz jedna ręka, raz druga. Poznaje Krystynę.
Matka: - Wiesz, jak ja cię kocham?
Syn: - Mówi mi to jak najczęściej, proszę - przytula policzek do jej ręki.
Pamięta słówka z angielskiego, które czytała mu Magda. Wie, że jest
fryzjerem. Ale co jadł dziś na śniadanie? Tego nie. A kto go
odwiedził? Tego też nie.
- Przed nami długa droga, miesiące, nawet lata rehabilitacji -
Krystyna zdaje sobie sprawę z tego, co czeka jej rodzinę. Ale wciąż
wierzy: tym razem w to, że Przemek kiedyś podejdzie do niej o własnych
siłach i się przytuli. I znów będzie obcinał włosy najładniejszym
dziewczynom w mieście.
Przemek: - Wiesz, mamo, kto się mną opiekował? Babcia.
Krystyna: - Babcia przecież nie żyje.
Przemek: - Ja ją widziałem. Nie raz, wiele razy.
Krystyna: - A teraz też ją widzisz?
Przemek: - Nie, już nie. Odeszła.
Krystyna: -To ty wróciłeś.


W tym momencie szukam ludzi dobrej woli, ktorzy bezinteresownie
wplaciliby symboliczna zlotowke na konta przeznaczone na rehabilitacje
dla Przemka.
Nie wiem czy jestescie mi w stanie pomoc lub czy moglibyscie przeslac
ten mail do wiekszej liczby osob, prosze jednak o jakakolwiek
odpowiedz o waszej decyzji.

Serdecznie pozdrawiam Ania




--
szczym_at_obin.org
Received on Wed Mar 29 2006 - 13:51:44 CEST

This archive was generated by hypermail 2.3.0 : Wed May 21 2014 - 13:54:35 CEST